No właśnie... rodzice. Jestem w Akademii dopiero drugi dzień, a nie mam od nich żadnych wieści. Nic nie wiem. Czuję jak pojedyncza łza spływa po moim policzku kiedy w mojej wyobraźni staje obraz pustego pokoju, który niegdyś nosił miano „Bagno Maggie”. Spowodowane było to tym, że szalałam za Shrekiem. Cały pokój był w zielonych barwach, a gdzieniegdzie były nawet karykatury Shreka.
Ciekawe czy mój tata kupił w końcu ta grę, którą tak bardzo chciał? Może wreszcie ma to, o czym marzył? Może wreszcie nie musi oszczędzać na swoją córkę i nawet kupił sobie lepszy telewizor? Może wreszcie moi rodzice są szczęśliwsi?
-Przestań...- powiedziałam sama do siebie i położyłam się na łóżku.- Nie możesz o tym myśleć...
Tak... to prawda. Nie mogę.
Od razu podnoszę się z łóżka i kieruje w stronę kuchni. To chyba jedyne miejsce gdzie znajdę względny spokój. No i oczywiście jedzenie.
Na korytarzu jest cicho jak makiem zasiał. Podłoga pod moimi nogami nieprzyjemnie skrzypi przez co mam wrażenie jakby szedł tu słoń, a nie Maggie Scofield. Telewizor na naszym piętrze był włączony co mnie zdziwiło. Rachel raczej (z tego co słyszałam) ciągle pogania każdego, żeby wyłączać te telewizory. Podchodzę do urządzenia i natychmiast je wyłączam.
Również korytarz chłopaków jest cichy jak nie wiem co. Już spodziewałam się jęków Olivii albo chociaż przeklinania Dylana kiedy gra w gry z Joshem. Jednak tego również nie było...
Coś tu jest nie tak.
Moje serce przyspiesza kiedy mam zejść na parter. Nie wiem nawet czego się spodziewać. Może była jakaś apokalipsa i wszyscy nie żyją?
Maggie, twoja wyobraźnia powala. Naprawdę. Książkę można by było napisać... „Jak zeszłam na parter i zorientowałam się, że nadszedł koniec świata”. To byłby bestseller.
Nienawidzę swojej podświadomości.
A co jeśli na dole czekają na mnie łowcy?
Ta myśl dosłownie mrozi mi krew w żyłach. Już wiem, że łowców będę się bała do końca mojego marnego życia. A już najbardziej Olivii. Oj tak... jednak najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że...
Jezusie...
Na dole usłyszałam jakiś trzask, a po chwili jęk.
To łowcy. Na bank. TO SĄ ŁOWCY!
Jak najciszej próbuję wycofać się do mojego pokoju, jednak kiedy mam wejść na schody prowadzące na żeński korytarz... Upadam prosto na plecy, co wywołuje hałas na cały Dom Magii.
Maggie... jesteś cholernie, głupią ofermą! CHOLERNIE GŁUPIĄ!
Mój oddech momentalnie przyspiesza, a serce jest szybsze niż koń na wyścigach. Czuję jakby za chwilę miało mi wyskoczyć z piersi, a poziom adrenaliny sięgnął zenitu. Tak naprawdę to może być tylko moja chora wyobraźnia, która płata mi jak zwykle figle ale co jeśli nie? Co jeśli naprawdę na dole czekają na mnie łowcy? Oczywiście mogłabym teraz krzyknąć jak w horrorach „Jest tam kto?!” ale przyznajmy sobie szczerze... jaki to ma sens?
Przez około dwie minuty siedzę na stopniu, na którym upadłam, próbując uspokoić oddech (i przy okazji nasłuchując czy na dole ktoś jest). Do mojej świadomości jednak natychmiast trafia to, że łowcy są szkoleni, żeby zabijać. Są cichsi od ducha. A mogą tak pewnie długo. Do tego są stworzeni.
Chcesz pokonać swój strach czy może go powiększyć? Jeśli nawet tam na dole jest dwustu łowców, to co? Prędzej czy później po ciebie przyjdą. Chcesz umrzeć jako strachliwa Maggie czy może jako odważna Maggie? Wybór należy do ciebie jednak sugeruję tą drugą opcję.
Biorę głęboki wdech i zamykam lekko oczy. 1... 2... 3... nie dam do cholery rady! 5... 6... 7... jestem cholernym tchórzem... 8... 9... 10...
Wstałam o wiele za szybko przez co zaczęło mi się lekko kręcić przed oczami. Alleluja, że nie zemdlałam. Wzięłam jeszcze głęboki wdech i zaczęłam schodzić jak najciszej po schodach. Nie było to jednak udane ponieważ schody skrzypiały niemiłosiernie. Serce biło mi jakbym biegła na maratonie jednak nie zwracałam już na to uwagi.
Parter był spowity w mroku. Faktem jest to, że nie mam dobrego wzroku, a co dopiero w ciemnościach. Dostrzegłam jednak kontury drzwi jak i korytarza prowadzącego do kuchni i salonu.
Boże...
Coś koło wejścia do salonu się poruszyło. Widziałam to. Widziałam to na własne oczy. Jak Boga kocham widziałam to.
Poczułam jak przez moje ciało przechodzi dreszcz.
Ktoś tam jest. Ktoś tam naprawdę jest. KTOŚ TAM JEST!
Kiedy stanęłam na ostatnim stopniu... zapaliło się światło! Z przerażenia krzyknęłam i chyba zaczęłam się modlić...
-Niespodzianka!- krzyknął tłum, który zgromadził się na naszym korytarzu. Powoli otworzyłam oczy, które nieświadomie zamknęłam i ujrzałam wszystkich z mojego domu. Ale również były osoby, których w ogóle nie znałam... i ani śladu łowców...
Maggie... maggie... co z ciebie wyrośnie?
-Z jakiej to okazji?- zaśmiałam się i zobaczyłam Amandę, która podbiega do mnie z czapeczką karnawałową.
-Z okazji twojego dołączenia do Akademii!- krzyknęła Amanda.- Kochani śpiewamy „Sto lat!”!- krzyknęła.
-Nie, błagam nie- zaśmiałam się ale było o wiele za późno.
Korytarz niemal po jednej setnej sekundzie wypełnił się piosenką „Sto lat!”. Wszyscy kołysali się w takim samym tępię, a ja czułam to niewiadome uczucie. Nie wiedziałam czy mam śpiewać z nimi czy może po prostu się uśmiechać. Nie mam pojęcia jakie są tu zwyczaje.
Zauważyłam Dylana, który stał na samym końcu korytarza. Poczułam jak coś w żołądku mi się ściska kiedy zauważam jego uśmiech. Równie dobrze mogłoby nie być tu tych wszystkich ludzi. Równie dobrze mogliby zniknąć. Dylan hipnotyzował swoim spojrzeniem. Nie mogłam nic zrobić prócz patrzenia na niego i uśmiechania się.
-A kto?!- krzyknęli. – Maggie!!!
-Dziękuję Wam!- krzyknęłam, a korytarz wypełnił się śmiechem nastolatków.
Ktoś puścił muzykę w salonie i światło momentalnie zostało zastąpione przez kolorowe lampki, które dawały naszemu średniowiecznemu salonowi miano klubu w samym centrum miasta. Kanapy zostały przesunięte pod ściany tak, żeby pozostała jedynie wolna przestrzeń do tańczenia. Telewizor był wyłączony przez co się dziwiłam ponieważ zazwyczaj na wszystkich imprezach, na których byłam muzyka raczej nie leciała z radia, a właśnie z telewizora.
Akademia jednak rządzi się własnymi prawami.
Impreza się rozpoczęła, a ja nie wiedziałam nawet kto jest w naszym domu. Próbując się prześlizgnąć między tańczącymi istotami chciałam dostać się do kuchni. Strach, który odczuwałam na schodach osłabił mój głód (a może go zagłuszył?) przez co teraz odezwał się ze zdwojoną siłą.
Na stole było mnóstwo przekąsek jednak chciałam czegoś porządnego. Same niezdrowe żarcie. Ohyda. Już dawno moja mama obrzydziła mi jedzenie chipsów i innych takich, puszczając filmy o wytwarzaniu tego świństwa. To znaczy do czekolady chyba nigdy mnie nie zniechęciła... nie. Nadal ją kocham. Na stole jednak jej nie było. Takie moje szczęście.
Przemieszczałam się pośród obcych ludzi, którzy równie dobrze mogliby mnie nie znać. Co z tego, że przed chwilą śpiewali mi „Sto lat”? Zaśpiewali już tak? Teraz się wszyscy upijmy i zostawmy po sobie chlew!
-Maggie!- krzyknął ktoś za mną przez co od razu się obróciłam.
Za mną stał Dylan z dwoma drinkami. Mam nadzieję, że nie ma w nich alkoholu...
-Z tego co wiem nie lubisz zbytnio przebywać w tłumie- uśmiechnął się.
-Skąd to wiesz?- zaśmiałam się i wzięłam od bruneta kolorowego drinka.
-Chodź na górę, bo tu nie da się gadać. Tylko uważaj, żeby Amanda i Rachel nie zauważyły, że wymykamy się z tej „imprezy”.
-Czekaj, wezmę tylko coś do żarcia- powiedziałam i razem z moim drinkiem ruszyłam w stronę kuchni.
Ludzi było mnóstwo. Zdecydowanie za dużo. Miałam ochotę ukatrupić Amandę i jak mi się wydaje Rachel za to, że zorganizowały to wariatkowo.
Chociaż... w sumie nie miałam ochoty zadzierać z wilkołakiem i wróżką...
Z lodówki wzięłam jedynie dwa jogurty i karton soku pomarańczowego. Nie zamierzałam robić czegoś bardziej ambitnego. Zwyczajnie nic mi się nie chciało.
Moje myśli, jednak zawędrowały w stronę tej całej Panującej nad Tęczą. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy nie byłam jakąś wielką gwiazdą. Trzymałam się na uboczu, a czasem byłam odludkiem. Nie byłam jakąś kujonką przez co nawet w oczach nauczycieli byłam nikim. Byłam zwyczajną, niczym nie wyróżniająca się nastolatką.
A teraz proszę. Panująca nad Tęczą... brzmi to zjawiskowo, ale też jakby trochę dziecinnie. Panująca nad Tęczą? Już rozumiem jakby to było „Panująca nad Ogniem” albo jakimś innym żywiołem, ale tęcza? Jakby to było jakieś nieokiełznane zwierzę normalnie.
Tęcza zawsze kojarzyła mi się z czymś niezwykłym w dzieciństwie. Zawsze po deszczu wybiegałam na dwór, żeby obejrzeć choć kawałek tego zjawiska. Rodzice – nierodzice wciskali mi zawsze bajeczki o tym, że na jej krańcu znajduje się karzeł z kociołkiem złotych monet. Później mówili mi o tym, że mieszkają tam jednorożce, albo że sama tęcza została zrobiona przez motylki, które oddały kolory swoich skrzydełek przez co stały się ćmami. Historii było tyle ile ludzkich umysłów.
Poczułam lekkie łaskotanie na moich tatuażach. Właściwie to na tym nowym. Nawet nie chciałam spoglądać na to coś. Wolałam sobie zostawić te wszystkie sprawy na jutro. Mówię tu o tej całej „Panującej nad Tęczą”. Dosłownie mam ochotę rzucić się na łóżko i przygotować się na pierwszy dzień w Akademii.
Swoją drogą to jutro chciałabym odwiedzić tą fontannę, którą widziałam, kiedy Elianna mnie tu przywiozła. Może zabiorę ze sobą Dylana, żeby mi trochę opowiedział o tym miejscu?
Weszłam po schodach próbując nie zwrócić nikogo uwagi. Jeszcze tego mi brakowało, żeby Amanda dowiedziała się o mojej małej „ucieczce”.
Kiedy byłam już na piętrze chłopaków nie wiedziała czy Dylan udał się do swojego pokoju czy może do mojego. Mój mózg zaczął toczyć bitwę odrzucając wszystkie za i przeciw. Byłam niezwykle leniwą jednostką na tym świecie. Także jeśli miałam się przejść przez korytarz i nie zastać tam Dylana – byłabym na straconej pozycji bo musiałabym się wspiąć na schody. Z drugiej jednak strony gdybym od razu się udała do siebie i chłopak by tam nie było również byłabym na straconej pozycji i chyba nawet miałabym większą wędrówkę.
Po rozważeniu za i przeciw ruszyłam w stronę pokoju Dylana.
Cicho zapukałam, a po chwili usłyszałam „Proszę!”. Przybiłam sobie piątkę za moją świetną intuicję i weszłam do pokoju chłopaka.
Sypialnie chłopaków również były identyczne jak nasze. Widać Akademia nie bawiła się w jakieś urozmaicenia. Jednak pokój Dylana mia jakby inną atmosferę. Tu czuło się, że jest to męski pokój. Na podłodze walały się jakieś papiery, nad łóżkiem wisiał w ogóle tu nie pasujący obrazek czarnego Range Rovera, a poza tym unosiła się tu woń faceta.
Zdrowo świrujesz, Maggie.
Zauważyłam, że chłopak już wypił swojego drinka przez co zaśmiałam się sama do siebie i odłożyłam moje zdobycze na biurko. Czy ja naprawdę zgubiłam mojego drinka?
-Z czego się tak śmiejesz?- usłyszałam go.
-Zgubiłam swojego drinka.- prychnęłam i rzuciłam się na łóżko. Tu musiałam przyznać rację, że jednak Akademia wprowadziła jakieś urozmaicenia. Łóżko Dylana było o wiele twardsze od mojego. O wiele.- Jakie ty masz niewygodne łóżko- jęknęłam i obróciłam się na plecy.
Poczułam jak łóżko powoli ugina się, a koło mnie zastałam ucieszoną twarzyczkę Dylana.
-No i co cieszysz beczkę?- spytałam.
-Nic.
-Świetnie zatem- odparłam i wstałam.
Postanowiłam urządzić sobie małą wycieczkę po pokoju Dylana. Zawsze uwielbiałam zwiedzać różne sypialnie moich rówieśników. W tych pokojach było zawarte wszystko. I smutki, i szczęścia, i przeszłość, i teraźniejszość, i przyszłość... Pokoje dzieci/młodzieży to były portale do każdego czasu i miejsca.
-Co robisz?- usłyszałam głos Dylana.
-A kradnę ci wszystkie twoje drogocenne rzeczy, a co?- zaśmiałam się i wzięłam do ręki zdjęcie oprawione w bordową ramkę.
Zdjęcie było zrobione dawno, a fotografia zdążyła już nieco wyblaknąć. Przedstawiała ona piękną scenerię łąki. Zakładam, że nie było to w Anglii. Tu nie było tak malowniczych miejsc. Słońce świeciło ślicznie, a niebo miało prześliczną niebieską barwę. Aż trudno mi było uwierzyć, że ktoś mógł uwiecznić tak piękny kolor nieba na zdjęciu. Wszystko to wyglądało jak z bajki. Pośrodku tego wszystkiego był niebieski koc taki jaki sprzedają za parę funtów na plażach. Na nim siedziała dwójka chłopców natomiast za nimi stała dziewczynka. Mega króciutkie, brązowe włoski, które opadały na jej brązowe oczka dodawały jej uroku.
Dwójka chłopców natomiast wyglądała jak bliźniaki. Nie miałam żadnej wątpliwości, że nimi byli. Ciemne, rozczochrane włosy; idealny odcień czekoladowych tęczówek, które dosłownie pochłaniały. Oboje byli ubrani w granatowe koszulki z białym napisem „He's just an idiot. Not a brother” i strzałka wskazywała na drugiego brata. Uśmiechnęłam się nieco i spojrzałam na dziewczynkę ze zdjęcia. Ona jakby jako jedyna nie zwracała uwagi na fotografa, a patrzyła się gdzieś daleko. Uśmiechała się jednak, a jej oczy... skądś je kojarzyłam.
-Kto to?- spytałam i pokazałam zdjęcie Dylanowi.
-To mój brat.
----------------------------
Także to jest ten rozdział ,który tak długo pisałam... Nie wiem czy jest dobry czy nie. Zostawiam to Waszej ocenie :)
Inga
Świetny rozdział ≧﹏≦ I ta niespodzianka dla Maggie. Super pomysł. Byłam ciemawa co ty tam kombinowałaś. Ciekawa jestem co się dzieje z bratem Dylana (⊙o⊙)? Dawaj szyblo 16 rozdział •﹏•
OdpowiedzUsuńP.S jest już 22 rozdział !!! └(^o^)┘ http://poza-naszymi-marzeniami.blogspot.com/?m=1
Uhuhu z góry przepraszam za powyższe i zapewne ponoższe literówki. Jade do szkoły i w autobusie trochę frzęsie ㄟ(≧◇≦)ㄏ xd Miłego tygodnia シ
UsuńNo no... Niezła robota.!!
OdpowiedzUsuńNaprawdę myślałam, że dopadną ją [Maggie] łowcy. ;D
Bardzo ciekawe i zaskakujące zakończenie. ;)
Czekam nn <3
Przepraszam, że z anonimka ;)
Pozdrawiam FaNtAsTyCzNiE ;3