Nie wiem dlaczego, ale nagle Dylan zaczyna się śmiać. Próbuję powiedzieć Jokerowi jakoś w myślach, że to wcale nie jest śmieszne jednak ten jakby sam zaczął się śmiać. Zamykam oczy i czuję jak moje serce galopuje. Jakby było koniem, a ja jego jeźdźcem i właśnie robimy ostatnie okrążenie. Oboje wiemy, że koniec jest bliski.
Może to Dylan jest twoim wrogiem?
Moja podświadomość od razu przypomina mi o tym, że mogę być Panującą nad Tęczą. Wszystko nagle napływa do mojej głowy, wszystkie informacje, przez co czuję, że bliski kontakt z ziemią może nie być aż tak zły jak wcześniej przypuszczałam. Może nawet będzie lepszy od tego co by miało nastąpić.
A ty Joker trzymaj gębę na kłódkę.
Nagle przed samą ziemią, pegaz poderwał się do góry i tak bliski kontakt z ziemią został zażegnany.
Uchwyciłam spojrzenie Dylana, który tylko się śmiał ukazując rząd białych zębów. Znowu poczułam piękne letnie powietrze, które otulało moją skórę, jak matka to robi swojemu dziecku. Spokojnie i delikatnie. Wiatr był chyba najpiękniejszą rzeczą na świecie, pomijając oczywiście słodycze i słońce. Taki lekki wietrzyk był dosłownie lekarstwem na każde zmartwienie.
Przytuliłam się do chłopaka, a do moich nozdrzy od razu dostał się zapach jego perfum, które zmieszały się z wiatrem. Nigdy nie lubiłam takiego zapachu jednak w tej chwili nic nie było normalne. Szczególnie pegaz, który był aktualnie w powietrzy z dwoma istotami.
-Podoba się?- spytał się.
-Jest świetnie- zaśmiałam się.- Ale wracajmy.
-Się robi, księżniczko- uśmiechnął się do mnie przez ramię, a Joker zaczął powoli obniżać swój lot.
Zamknęłam lekko oczy i napawałam się ostatkami tego co było parę metrów wyżej. Pegaz wylądował na ziemi dość spokojnie chociaż dla mnie było to i tak nie lada przeżyciem. W końcu nie na co dzień latam sobie w przestworzach.
Dylan pomógł mi zsiąść z Jokera, który teraz schował swoje skrzydła na grzbiet i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami.
-Co malutki?- zaśmiałam się i pogłaskałam go głowie. Ten w odpowiedzi tylko zarżał mi prosto w twarz. No świetnie.
-Poczekasz?- spytał się mnie Dylan.- Odprowadzę Jokera ok?
-Jasne- uśmiechnęłam się lekko i usiadłam pod drzewem.
Lekko przymknęłam oczy i próbowałam otrząsnąć się z tego, co przed chwilą było. Tak naprawdę nigdy nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek będę mogła wznieść się wysoko ponad chmury i po prostu... Żyć.
Po mojej głowie nadal jednak wędrują tajemnice, które spowijają Akademię ciemną mgłą. Od ilu lat ona istnieje? Kto mieszkał tu przede mną? Czy to aby ja jestem Panującą nad Tęczą? Ale czy to możliwe? Czy rzeczywiście mam tu wszędzie wrogów, a moją jedyną ochroną są w tej chwili dwaj tajemniczy strażnic? No dobra, ale jeśli nawet mam tu tych dwóch stróżów to... to kim oni są?Albo one...
Spojrzałam jeszcze raz na mój tatuaż na prawym palcu i znowu zaczęłam jeździć po jego konturach. Tęczowa rzeka, która płynęła pod moją skórą, nagle zrobiła się jakby bardziej wyrazista. Bardziej barwna. Zmarszczyłam lekko brwi i wyprostowałam rękę... Poczułam jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Dokładnie na nadgarstku mogłam dostrzec kolejny tatuaż. Ten jednak miał złote kontury, jak świeczka na początku. Przedstawiał on Jokera. Jednak nie to mnie zaniepokoiło... Na Jokerze byłam i ja i Dylan. Ja – mieniłam się tęczą, a Dylan złotem.
Wzięłam głęboki wdech próbując się uspokoić.
Czy to znaczy, że teraz każda rzecz związana z magią zostanie uwieczniona na moim ciele? Nie mogę się tu uczyć. Nie chcę być cała w tatuażach. No dobra... Chciałam sobie zrobić kiedyś taki napis na przedramieniu, ale to tyle! Nie chciałam nigdy mieć tatuaży zamiast skóry!
-Kogo my tu mamy?- usłyszałam na głową damski głos. Podniosłam lekko wzrok, żeby spojrzeć w górę i napotkałam tam dwie niewysokie sylwetki, przypuszczam, że damskie, i jedną męską.
Jedna z dziewczyn złapała mnie za ramię, wbijając przy tym swoje pazury pod skórę i szybko podniosła mnie do góry. Jęknęłam boleśnie, a kiedy dziewczyna mnie puściła zauważyłam, że z ręki zaczyna cieknąć pojedyncza stróżka krwi... Co jest z tutejszymi nastolatkami?
Spojrzałam na zgromadzonych i już wiedziałam. Na czele tej bandy stała Olivia we własnej osobie. Tym razem jednak miała na sobie ciemne spodnie i zieloną bluzę co kompletnie do niej nie pasowało. Na ramieniu widniał łuk razem z kołczanem, i szczerze mówiąc... Ja już zaczęłam się bać.
Dziewczyna, która wbiła mi się w ramię była blondynką o niesamowicie fiołkowych oczach. Pewnie nosi soczewki... Była ubrana podobnie jak Olivia jednak zamiast łuku miała siekierę... Mam nadzieję, że wzięła ją TYLKO po to, żeby pościnać drzewa.
Chłopak natomiast również solidaryzował się z dziewczynami w kwestii ubrań jednak on miał miecz i tarczę... Zastanawiam się tylko po co?
Olivia nie czekając ani chwili przygwoździła mnie do drzewa, łapiąc za szyję. Nie, nie chciała mnie udusić. Gdyby chciała to na pewno jej koleżaneczka z siekierą załatwiłaby sprawę szybciej. Dużo szybciej.
-Słuchaj, nowa- wymówiła ostatnie słowo jakby z pogardą.- Nie wiem co ci te twoje „koleżaneczki” powiedziały, ale to łowcy tu rządzą, jasne?
Kiwnęłam głową przestraszona, a Olivia się tylko uśmiechnęła. Odsunęła się lekko ode mnie, dlatego odetchnęłam z ulgą jednak nie był to dobry ruch. Brunetka zamachnęła się, przecinając powietrze ze świstem po czym wymierzyła mi siarczystego policzka. Złapałam się za szybko puchnące miejsce, a z moich oczu poleciały łzy. Co jak co ale ta mała małpa ma trochę siły. Bolące miejsce zaczęło szczypać i robić się czerwone jednak to nie był koniec.
Olivia jednym ruchem powaliła mnie na ziemię, tak, że upadłam na plecy, przez co doświadczyłam podwójnego bólu. Jednak nie to było najgorsze. Chłopak stanął nade mną z cwaniackim uśmieszkiem i wyciągnął swój mniejszy miecz po czym uklęknął przy mnie. Przystawił mi go prosto do zdrowego policzka, a ja niemal od razu poczułam zimno.
-Tylko spróbuj coś powiedzieć swoim kolegą.- uśmiechnął się i wbił ten miecz prosto w mój polik. Wrzasnęłam z bólu jednak on szybko położył mi na ustach swoją brudną rękę przez co nikt już nie mógł mnie usłyszeć.
On dalej przesuwał miecz, a ciepła krew spływała z mojej twarzy. Czułam jakby na moje poliki ktoś położył rozżarzone węgle. To tak bolało! Jedynie moje łzy ochładzały nieco bolące miejsca jednak to też było mało.
Chłopak skończył swoje ”dzieło” i chowając miecz, wstał. Cała trójka stanęła nade mną, a ja poczułam się taka mała i bezradna. Wstyd jednak był wszechogarniający.
Blondynka jeszcze kopnęła mnie w brzuch po czym odeszli.
Zwijałam się z bólu nie wiem przez ile minut. Próbowałam krzyczeć jednak nadal czułam na ustach jego ohydną, brudną rękę więc na nic się to nie zdało. Bezradność opanowywała moje całe ciało, a zapas łez jakby się nie kończył.
Potem chyba straciłam przytomność.
-Czy... się... zdrowa?- do mojej świadomości trafiały pojedyncze słowa, których nijak nie mogłam zrozumieć. To było jak gonienie czegoś jednak nie wiadomo czego. Próbowałam wrócić i otworzyć oczy, które teraz wydawały się cięższe niż cały świat.
-Pewności... mamy... dzwoniłaś... w związku... jej ręku?
Na początku poruszyłam ręką co uznałam za dobry ruch i trzymałam się tego jak najbardziej.
-Chyba się budzi- tym razem usłyszała całe zdanie. Mało tego. Wiedziałam kto je wypowiedział. Elianna.
Kiedy ścisnęłam rękę w pięść uznałam, że może moje powieki będą już o wiele lżejsze dlatego spróbowałam je otworzyć. Okazały się lekkie jak piórko dlatego musiałam natychmiast je zamknąć przez oślepiające światło.
-Proszę zawołać doktora!- krzyknęła jakaś kobieta, a ja poczułam jak ktoś ściska moją rękę. Była to duża, ciepła dłoń, której uścisk był mocny i pewny.
-Maggie?- poczułam jakby ktoś poraził mnie piorunem. Znałam ten głos. Aż za dobrze. Otworzyłam szybko oczy i spojrzałam na bruneta. Jego spojrzenie było przepełnione strachem jak i bólem jednak ten wyraz natychmiast znikł. Został zastąpiony przez szczęście, które malowało się na jego twarzy.
-Dylan- uśmiechnęłam się lekko jednak było to zły pomysł ponieważ cały ból z moich policzków powrócił w mniej niż sekundę. Zacisnęłam lekko oczy jednak od razu poczułam jak chłopak ściska moją rękę.
-Nawet nie próbuj się uśmiechać- zaśmiał się smutno, a ja całą moją energię przeznaczyłam na to, żeby się nie uśmiechnąć.
Dylan nagle stał się osobą, którą znałam całe życie. Coś podświadomie mówiło mi, że mogę mu zaufać, że on mnie nie zrani i nie opuści w najgorszej chwili. Coś było w jego tęczówkach, że dawały mi one bezpieczeństwo. Piękne bezpieczeństwo.
-Panie Weston! - krzyknął jakiś facet.- Proszę się odsunąć!- był to doktor.
Spojrzałam na Dylana i poczułam chłód kiedy puścił moją rękę. Chyba lepiej było spać tak w nieskończoność. Tak... Zdecydowanie mogłam dłużej spać.
-Dzień dobry panno Scofield!- krzyknął doktor, a ja już go znienawidziłam. On jest gorszy niż budzik. Gorszy niż moja pani od geografii. Gorszy od samego diabła... Nie... Budzik jest gorszy.- Jak się pani miewa?
-Chyba dobrze- odpowiedziałam szybko i zaczęłam się przeciągać jednak rany od razu mi to uniemożliwiły. Poczułam niewyobrażalny ból w okolicach brzucha przez co od razu zgięłam się w pół.- Może jednak nie- odparłam próbując powrócić do poprzedniej pozycji.
-Rozumiem- doktorek coś zanotował, a później spojrzał na mnie zza swoich okularów.- Czy zgadza się panienka na magiczne leczenie?
-Słucham?- powiedziałam nieco zdziwiona (i może przestraszona?). Ci wariaci leczą się tu za pomocą magii? No bez jaj... serio? Chryste...
-Maggie nie zna jeszcze zasad leczenia magią- mówi Elianna i od razu pojawia się po drugiej stronie łóżka.- Proszę to zastosować ponieważ jutro jest szkoła i nie może tego przegapić.
Spoglądam na Eliannę jak na samego diabła. Czy ona właśnie oszczędziła mi jednego czy dwóch dni wolnego? Kiedyś ją naprawdę uduszę. Nie będzie się nawet tego spodziewać. A co! Zaciągnę ją do ciemnego lasu, a tam...
-Maggie, kiedy indziej pofantazjuj o mojej śmierci, dobrze?- powiedziała Elianna, a ja o mały włosy nie spadłam z tego szpitalnego, niewygodnego łóżka.
-Mówiłaś, że nie możesz czytać w moich myślach na terenie Akademii!- krzyknęłam poirytowana.
-Jesteśmy w szpitalu, parę kilometrów od Akademii- westchnęła.- Ale nie martw się. Przyzwyczaiłam się już do tego, że tak obsesyjnie pragniesz mojej śmierci.
-Świetnie- mruknęłam.
-Dobrze... Czy możecie wszyscy stąd wyjść?- powiedział zirytowany doktor.
Sala znowu stała się pusta, a ja zostałam sam na sam z doktorem.
-Nie wierzę!- mówię kiedy wychodzę cała zdrowa ze szpitala.
Po moich ranach nie ma ani śladu. Dosłownie. Mogę normalnie się uśmiechać, chodzić – wszystko. Nie mam nawet blizny!
Na dworze zrobiło się już ciemno przez co od razu owiewa mnie zimny wietrzyk. Jednak nie przeszkadza mi to. Uwielbiam czuć chłód. Nie wiem... Po prostu to pobudza mnie do życia.
Poczułam jak ktoś zarzuca mi na ramiona coś ciepłego przez co od razu złapałam materiał. Była to bluza. Dużo za duża bluza. Czarna bluza Dylana. Spojrzałam do tyłu i napotkałam wzrok bruneta, który przypatrywał mi się.
-Widziałem, że masz gęsią skórkę- uśmiechnął się.
-A tobie nie będzie zimno?- zaśmiałam się i odczekałam chwilę, żeby wyrównać z nim kroku.
-Jesteś damą, Maggie- spojrzał na mnie tymi swoimi brązowymi oczami.- A dżentelmeni muszą dbać o swoje damy.
-Czyli jesteś dżentelmenem?- zaśmiałam się.
-A nie zauważyłaś tego?
-Wiesz... większość kobiet uważa dżentelmenów za gatunek, który wyginął.
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony. Wzruszyłam lekko ramionami i wtedy stało się coś czego się nie spodziewałam.
-Puszczaj mnie baranie!- wrzasnęłam kiedy zorientowałam się, że znalazłam się na rękach Dylana. Ten jednak nic sobie z tego nie robił. Zupełnie nic.
-Chyba się przesłyszałem... Chciałaś powiedzieć „dżentelmenie” prawda?- spojrzał na mnie z tym swoim zwycięskim wyrazem twarzy, a ja czułam się coraz bardziej skrępowana.
Fakt faktem, od podstawówki żaden chłopak/mężczyzna nie nosił mnie na rękach. Tak naprawdę nigdy nie miałam chłopaka. Po prostu nie miał mnie kto nosić na rękach dlatego teraz... Teraz kiedy czuję jak Dylan bezkarnie dotyka moje nogi i plecy... Po prostu czuję się niezręcznie.
Wraz z faktem, że sobie to uświadamiam czuję jak się rumienię, co na pewno nie umyka uwadze Dylana, który nadal mi się przypatruje.
-Już rozumiem...- zaśmiał się.- Nie byłaś nigdy w Takiej sytuacji?
-Byłam, ośle- skłamałam.
-Nie wierz jej Dylan!- krzyczy Elianna.
-Jak mogłaś!- krzyczę lekko ze śmiechem na co dyrektorka wzrusza ramionami.
-Ja wam tylko pomagam- mówi i puszcza nam oko.
Nawet nie chce wiedzieć co miała na myśli.
--------------------------------
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam!
Spokojnie mam całkiem niezłą wymówkę za to ,że nie było wczoraj rozdziału :D. Otóż był w moim mieście koncert Kultu i po prostu nie mogłam na nim nie być. Obiecałam sobie ,że zaraz po tym jak wrócę to wstawię tu rozdział, jednak byłam tak zmęczona ,że jak przyszłam to padłam w ubraniach na łóżko i tak spałam do czternastej :D. Ale było naprawdę świetnie :D.
No i jak Wam się podoba rozdział? Bo ja szczerze powiedziawszy jestem z niego zadowolona. Jest to według mnie jeden z najlepszych, a wy co o nim sądzicie?
Mam nadzieję ,że mi to wybaczycie no i do zobaczenia za tydzień :).
Black Star
Edit: Mam do Was jeszcze pytanie... Czy znacie jakieś blogi z szablonami? Osobiście mam już dosyć tego wyglądu bloga i próbuje znaleźć coś ciekawszego :D.
Edit: Mam do Was jeszcze pytanie... Czy znacie jakieś blogi z szablonami? Osobiście mam już dosyć tego wyglądu bloga i próbuje znaleźć coś ciekawszego :D.
Boskie.!!!!! •﹏• Super rozdział. No nie powiem szkoda mi Maggie bo trochę musi swoje wycierpieć xd Ale to leczenie to i u nas by się przydało. Ale se można tylko o tym pomarzyć T_T Dobra podsumowując rodział jest boskiii. シ
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej. Chciałam Cię poinformować, że jest już 22 rozdział. http://poza-naszymi-marzeniami.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńP.S Za ten usunięty komentarz to z góry przepraszam, ale zalogowałam się na konto koleżanki xd mam nadzieje, że nie jesteś zła i że przyjaciółka też xd